Tylko wielkiego też nikt kto nie jest, to zwiastunów akcenty jak orzekliśmy, była pewnośmiornicy, ale to były nasze domysły. Ratowały nas ususzone przez nasze matki sucharyrochę podratowała nas „ciocia” Rutkowska wędzoną słoniną. Tak ją nazwaliśmyoczątku naszej podróżyo śmierci została naszą syberyjską ciocią. Była to kobieta bardzo energiczna, trochę narwana, alełotym sercu. Przez całą podróżotem również miała się za swojełomną matkąrnąbrnym, wrednym, pyskatym Edziem. Pomagali jej wszyscy jak mogli. Najbardziej załamana była Smólska, jeszcze niezbyt stara kobieta ale widząca wszystkozarnych kolorach. szczęście rzadko kiedy zabierała głos. Mieliśmy ustalone godziny wspólnych modłów porannychieczornychrzestrzegaliśmy ich rygorystycznie. Ural przejeżdżaliśmy nad ranemiedy rozwidniło się, podziwialiśmy goałym majestacie. Groźny, surowy masyw, ale nadzwyczaj piękny, cały pokryty lasamiąwozach, wykutychkale, widniały ścianach krzyżyki prawosławneatolickie większe, mniejsze, całe imiona lub tylko inicjały. Ile istnień ludzkich pochłonęła budowa kolei, jeden Bóg raczy wiedzieć. Ginęli więźniowie-katorżnicy carscy, później sowieccy. Nasza fascynacja górami była zrozumiała, widzieliśmy je po raz pierwszy. Minęła jednak szybko, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że pożegnaliśmy, być może zawsze, Europęrzed nami zła, dzika, okrutna Azjaydaniu” sowieckim. Za Uralem oglądaliśmy syberyjskie wioskiiasteczkaabudową przeważnie drewnianą, starą, czasami chylącą się ku ruinie. Zachwycały nas pięknie rzeźbioneudowe motywy okiennice, szczyty domów, ganki często malowane intensywny niebieski kolor. Wnosiły trochę jaśniejszych barwzary, smutny krajobraz. Ludność również była nijaka, szara, smutna, przygaszona, szczególnie kobiety. Mijaliśmy takie większe miasta, jak: Saratow, Kujbyszew Ufa, Złotoust, Czelabińsk, Kurganietropawłowsk jużazachstanieółnocnej jego części. Konwojenci, którzy przejęli transport chyba jeszcze przed Uralem, już nie pilnowali nas aż tak zawzięcie jak pierwsza zmiana. Byli już pewni, że nikt im stąd nie ucieknie. Aż do Pietropawłowska mieliśmy ubawednegoichichmieniu Petro. Ukrainiec, wysoki, trochę niezdarnyoże nawet lekko niedorozwinięty. Lubił sobie pogadaća postojach widząc nas, dzieciknach, często zagadywał do nas. Pytaliśmy go niewinnieóżne sprawy, on cieszył się, kiedy potrafił odpowiedziećawet chyba polubiliśmy się. Zapytaliśmy raz, co to jest kombajn. Dosyć długo zastanawiał sięotem zsunąwszy ręką czapkę oczy odpowiedział po ukraińsku, że„ce take żne, koseołote Drugim razem było jeszcze ciekawiej. nasze pytanie, co to jest „lubow po dłuższym namyśle odpowiedział: lubow ce, ce, peczena kartoszkatórych wychodzili Kazachowie ludzie raczej niskiego wzrostu, skośnoocyystającymi kośćmi policzkowymi, spłaszczonymi nosamiiemnej cerze. Mężczyźnizadkimi kozimi bródkamirzywymi nogami. Ubrani bardzo nędznierudnych, połatanych, watowanych spodniachufajkach, głowach potężne czapy lub takie „mycki” zwane tibiutejki, ozdobione dziurkowanymi monetami. Wykrzykiwali cośaszą stronę niezrozumiałegowoim języku gardłowym, bardzo chropawym. No jak zrozumieć taką mowę, gdzie zwykłe kurze jajko nazywa się „dżimutrcha Pewien odcineko dosyć długi, stepowej drogi, był zaorany przez jakiegoś dowcipnisia. Widocznie nie miał ochoty podnosić dźwigni lemieszaamiast drogi mieliśmy przed sobą potężne równo ułożone skiby ziemi. Dla kierowcy był to widać stary kawał, gdyż nawet nie zwolnił, za to zaczęliśmy podskakiwaćpadać niczym „madejowym łożuylko czkaliśmy, jak wylądujemy którejś skibie. Zaczęliśmy krzyczećalić pięściamizoferkę, co spowodowało, że kierowca wysunął głowę przez oknoardzo zdziwiony naszym zachowaniem zapytał„czewo Matki nasze nasiadły niego wszystkie razem, co poskutkowałowolnił tempo jazdy. Cały czas otaczały nas chmary kurzuiedy, po kilku godzinach jazdy, samochód zatrzymał sięiejscu przeznaczenia, żadneas nie było podobne do człowieka. Przeznaczeniem naszym była duża wieśtepie posiadająca cztery uliczkiamieszkała przez ponad 350 rodzin niemieckich. Wieś nazywała się Nowo-Uzienka, kołchoz nosił imię Karola Libknechtaojuzie panowała taka zasada, że wioski, osady, sioła nosiły inną nazwęołchozykład których wchodziło nawet czasami kilka osad czy wioseczek, nazywały się inaczej. Stare, jeszcze carskie nazwy nie ostały się nigdzie. Wiemym, gdyż mieszkańcy, pamiętający jeszcze czasy carskie, mówili że Nowouzienka nazywała się po kazachsku Stary Oldżubajołożona półtora kilometra dalej malutka wioseczka Nowo-Cherzonka nosiła nazwę Nowy Oldżubajej to wyżej wspomnianej Nowo-Uzience wyrzucono nasobołami pod ścianę biura kołchozowego zwanego kantorą. Kierowca odjechały siedzimyozglądamy się, gdzie to wylądowaliśmy. Wioska zabudowana małymi, lichymi ziemiankamiarninyliny. Jest również kilka domów okazalszych, nawet krytych blachą, zabranych po rewolucji mieszkańcom, bogatym Niemcom. Po chwili zaczynają schodzić się ludzie, coś do siebie szwargocą, oglądają nas ze wszystkich stron, wyrażają zdziwienieewnej chwili pani Maryla Leplawa zaczyna śmiać się do rozpuku. Patrzymy nią zdumieni, trochę zdenerwowani, czy aby nie postradała zmysłów ale, okazuje się, że nie. Jako rodowita poznanianka znała język niemieckiówi do nas, że ci ludzie dzielą się między sobą uwagami, że przecież jesteśmy istotami ludzkimi bez rogówgonów, jak nas „odmalowała” sowiecka władza. Zaczyna się cośodzaju licytacji, gdyż Niemcy proponują niektórymas wspólneimi kwatery. Te oferty dotyczą jedynie małych rodzin, góraoosobowych. Do wieczora pod ścianą pozostała jedynie nasza sześcioosobowa rodzina. Znowu nocleg dworze, siedząco związanych tobołach, które baliśmy rozkładać się ulicy. Następny dzień to jest „pierwoje maja największe świętoowieckim reżimie, narzucone całemu narodowi. Przed kantorą zbierają się mieszkańcy jak jeden mąż, ustawia się pochód, czerwone flagi, transparentyypisanymi bzdurami, których nie chcę nawet wymieniać. Okrzyki wznoszoneęzyku niemieckimodzaju „es lebe genose Stalineszcze inne „trele-morele natomiast swoich tobołach, niczym honorowej trybunie, odbieramy defiladę. To nic, że głodni, brudni, niewyspani, mamy jednak niezły ubaw. Nie wiem, co zadecydowało, może humorystyczna sytuacja, jaka wytworzyła sięrakcie pochodu, kiedy to kilkaset par oczu zaciekawionych, zwrócone było nas. Po pochodzie przyszedł do nas przedstawiciel kołchozu, słusznego wzrostuuszy mężczyzna, Niemiecazwisku Oksznajmił że kilka dni pozwala wprowadzić się do małej kuchenkiymże budynku. Musimy jednak szukaćiędzyczasie mieszkania, gdyżantorze przeprowadzany będzie remontie mowy żebyśmy wówczas przebywali. Narazie dobreo, przyzwyczajamy się powoli żyć dniem dzisiejszymie myśleć, co będzie jutro; będzie, co Bóg daym pierwszym mieszkanku siedzimyygodnieie kilka dni. Mama cały czas szuka kwatery, również rozpytujemy się wszystkie strony. Zapoznaliśmy się już0- rodzinamiołkowyskakolic przywiezionymini wcześniej. Są toołkowyska kolejarska rodzina Grochowskich urzędnicza rodzina Jankowskich Ze Mścibowa: Tychanowiczowa nauczycielkawoma synami Adamemienkiem. Balcerowaorosłą córką Felkąynem Czesiem rolnicy Pieńkowscy0-letnim synem Kostkiemkolic Wołkowyska rodzina ziemiańska: Bzowska herbu Jenotaej siostra Steckiewicz niezamężna, obieodeszłym wieku, Mieczysław Wierciński inżynieroktor medycynyego bratowa Wiercińska, żona aresztowanego ziemianina obydwoje staruszkowie. Dwóch braci Kulikówonami tylko co poślubionymiatką, rolnicy Zarazierwszym tygodniu naszego pobytu poraża nas wiadomośćmierci 20-letniego